1 grudnia do Warszawy, po raz pierwszy od 1831 r., wkroczyli uroczyście żołnierze polscy. Cała uroczystość została zaplanowana przez generał-gubernatora warszawskiego gen. Hansa von Beselera i komendanta garnizonu warszawskiego gen. Ulricha von Erzdorffa, którzy po ogłoszeniu Aktu 5 listopada chcieli uczcić legionistów, wsławionych niezwykłym męstwem podczas walk u boku armii państw centralnych od wybuchu I wojny światowej. Władze okupacyjne liczyły jednak przede wszystkim, że dzięki takim działaniom pozytywnie zostaną usposobieni mieszkańcy Królestwa Polskiego, dawnej części Imperium Rosyjskiego, która od 1915 r. znajdowała się pod okupacją wojsk Cesarstwa Niemieckiego i Monarchii Austro-Węgierskiej. Niemcy zamierzali wykorzystać zmianę nastrojów do rozbudowania polskich ochotniczych formacji (od 20 września zgrupowanych w Polskim Korpusie Posiłkowym), walczących u boku państw centralnych do co najmniej 4 dywizji. W ceremonii wzięły udział jedynie oddziały II Brygady Legionów Polskich: 3. i 4. Pułk Piechoty, 2. Pułk Ułanów oraz kilka mniejszych pododdziałów. Legionistów powitał oficjalnie na dworcu kolei warszawsko-wiedeńskiej rektor Uniwersytetu Warszawskiego prof. n. med. Józef Brudziński, który mimo nieobecności komendanta Legionów, Józefa Piłsudskiego, złożył mu hołd. W uroczystości wzięli udział członkowie wielu różnych organizacji społecznych, sportowych i politycznych ze sztandarami oraz młodzież akademicka i szkolna, którzy utworzyli wzdłuż trasy marszu szpaler. Legioniści, wśród których znajdowali się płk Stanisław Szeptycki oraz brygadierzy Marian Januszajtis-Żegota, Józef Haller i Zygmunt Zieliński, przemaszerowali Al. Jerozolimskimi, Nowym Światem i Krakowskim Przedmieściem na pl. Saski. Wojsko przeszło przez bramę triumfalną przy ul. Marszałkowskiej, gdzie oczekiwali na nich również sędziwi weterani powstania styczniowego. Cała uroczystość miała bardzo przykry dla legionistów przebieg, ponieważ mieszkańcy Warszawy, którzy mieli wielu bliskich walczących w szeregach armii rosyjskiej, zbojkotowali wydarzenie, a część publiczności wykrzykiwała nawet antylegionowe hasła.